niedziela, 20 lipca 2014

OD Vigo CD Karou

Przyjrzałem się skulonej dziewczynie. Może nadszedł czas, by komuś zaufać? Delikatnie uniosłem podbródek Karou i zatonąłem w błękicie jej oczu. 
- To nie jest dobra historia. - powiedziałem w końcu.
Dziewczyna czekała cierpliwie w milczeniu, aż byłem gotowy, by zacząć. 
- Nie znam swoich rodziców. Wiem tylko, że matka była prostytutką w tanim klubie, a ojciec zapewne przypadkowym klientem. - odwróciłem głowę, nie chcąc ujrzeć na jej twarzy odrazy - Kobieta, której zawdzięczam istnienie, zmarła przy porodzie. Do 4 roku życia wychowywały mnie koleżanki matki. Dorastałem wśród nagich biustów, zapachu perfum, wódki i papierosów.  - poczułem ciepłą dłoń Karou na ramieniu - To dopiero początek skarbie. Jeśli nie chcesz słuchać, zrozumiem. - powiedziałem ze smutkiem.
- Nie my wybieramy rodzinę, ani miejsce narodzin. Słucham cię. - szepnęła. 
- Skoro chcesz. - uśmiechnąłem się z goryczą - Pewnego wieczoru zjawił się facet ubrany na czarno. Wszyscy schodzili mu z drogi z lękiem. Zniknął za drzwiami gabinetu burdelmamy i utknął tam na dobrą godzinę. Pamiętam, że zakradłem się cicho, by posłuchać o czym rozmawiają. Niestety używali nieznanego mi języka. Stara Peggy krzyczała oburzona, a mężczyzna odpowiadał niezwykle cicho i spokojnie. Usłyszałem brzęk monet spadających na stół, a potem drzwi niespodziewanie otworzyły się. Ujrzałem w nich człowieka ubranego na czarno. Przyglądał mi się badawczo. Jego oczy wypełniał taki sam mrok jak zapewne serce. Oznajmił poważnym tonem, że właśnie stałem się jego własnością. Tak oto zostałem sprzedany do Gildii Srebrnej Róży, miejsca gdzie szkolono zabójców... Na znak przynależności wypalono mi piętno, symbol zakonu. - podciągnąłem rękaw koszulki, ukazując prawy bark z maleńkim, czarnym znamieniem w kształcie kwiatu róży. - Otrzymałem kilkunastoletnie szkolenie jak zabijać w wyrafinowany sposób lub zwyczajnie - gołymi rękoma. Potrafiłem torturować, kraść, poruszać się bezszelestnie i wiele innych mniej lub bardziej przydatnych rzeczy. Stałem się jednym z najlepszych. Robiłem wiele strasznych rzeczy, których żałuję i nie zdziwiłbym się Karou, gdybyś nie chciała mieć ze mną nic wspólnego... - przetarłem twarz rękoma, ale nadal bałem się spojrzeć dziewczynie w oczy. Co mógłbym w nich zobaczyć...? - Szybko wspinałem się po szczeblach hierarchii. Stałem się ulubieńcem Cienia. Tak nazywaliśmy naszego pana i głowę Gildii. Miałem pod dostatkiem pieniędzy, kobiet i czego tylko zapragnąłem. Niestety z tym "zaszczytnym" miejscem wiązały się również złe strony. Każdy asasyn czekał tylko na najmniejszy błąd, bądź potknięcie. Musiałem uważać na to co jem, gdzie i z kim chodzę. Wreszcie wszystko uległo zmianie, kiedy poznałem kolejny cel do zlikwidowania. Była nim młoda dziewczyna z ubogiej szlachty. Odrzuciła zaloty bogatego idioty, który zapragnął zemsty za zniewagę. Dopadłem ją w lesie, na konnej przejażdżce. Bez trudu zabiłem strażników, jednak jej nie mogłem. Miała tak samo błękitne oczy jak ty, Karou. Zakochałem się pierwszy i ostatni raz, jak sądziłem. Miałem dość pieniędzy, więc uciekliśmy dość daleko, przed zachłannym szlachcicem i pogonią wysłanników Cienia. Spędziliśmy razem rok. Mea nauczyła mnie żyć inaczej, pokazała radość płynącą z życia, nie śmierci. Uwierzyłem, że zasługuję na szczęście. Niestety nadzieja jest złudna. Znaleźli nas i zaatakowali w nocy. Wielu zginęło nim wreszcie wdarli się do domu. Mea osłoniła mnie własnym ciałem... - ukryłem twarz w dłoniach, ponownie przeżywając chwile strachu - Zabiłem wszystkich. Od tamtego czasu podróżowałem po świecie jako wolny strzelec, nie zatrzymując się nigdzie dłużej niż to konieczne. Nie chciałem, by ktoś ponownie cierpiał z mojego powodu. Czasem napotykałem starych przyjaciół z Gildii. Niektórzy mi pomagali, inni stawali na drodze, znajdując śmierć. Wreszcie odkryłem Akademię i postanowiłem zaszyć się tu na jakiś czas. - wpatrywałem się we własne dłonie, czkając na osąd Karou, niepozornej dziewczyny, która obudziła we mnie serce...

<Karou?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz