niedziela, 22 czerwca 2014

Od Argony

Upadłam na podłogę w moim pokoju. Moim ciałem nadal wstrząsają konwulsje. Dyszę ciężko. Nie jestem w stanie się poruszyć. Ból, jaki sprawiła mi ta dziewczyna... niechaj zginie! Niech wszyscy zginą! Znikną! Przepadną!
Opieram się na prawej dłoni i olbrzymim wysiłkiem woli podnoszę się do góry. Drugą ręką chwytam się szafki. Staję na wyprostowanych nogach, choć wciąż trudno mi utrzymać równowagę. To... tak bardzo boli...
Spoglądam zimno przed siebie, na okno. Prostuję się i podnoszę palec do góry. Zmęczenie ustępuje zastąpione przez wściekłość. Zgińcie. Szyba pęka, a dźwięk rozpadającego się szkła dzwoni w uszach. Podchodzę powoli do okna. Podłoga pod moimi stopami czernieje i wygina się. Zgińcie. Miękko wskakuję na parapet i zeskakuję na ziemię. Trawa więdnie, kwiaty usychają. Zgińcie. Czarny płomień zapłoną u mych stóp, nieregularnym, strzępionym jęzorem. Zgi...
Otworzyłam szerzej oczy. U mych stóp pełgał płomień. Szybko zgasiłam go uderzając w niego butem, ale obok pojawił się kolejny.
- Nie... - szepnęłam widząc jak moja wewnętrzna moc zaczyna wypływać z mojego ciała przez ciasną szczelinę
Przez chwilę słabości. Przez szramę na mojej beznamiętnej cerze. Przez...
Płomienie wokół mnie stawały się coraz większe. Zaczęłam biec w las. Nie tam, gdzie spotkałam hybrydy. Nie. Nie miałam zamiaru zbliżać się do tych mieszańców. Szukałam jakiegoś ustronnego miejsca, najlepiej pustkowia, gdzie moje płomienie nie zniszczą nic, nie zrobią nikomu krzywdy, gdzie nikt ich nie zobaczy!
Wypadłam na jakąś polanę. Poczułam zabójczą moc płomieni, cichy szept mówiący i zniszczeniu, chaosie, pustce... o błogosławionej i czystej pustce... Nie! Nie mogę się mu poddać! Nigdy!
Upadłam na kolana. Starałam się uspokoić, załatać szramę w barierze... ale była zbyt duża... Olbrzymie płomienie ogarnęły całą polanę, pochłaniały życie z trawy, drzew, powietrza... Trzęsłam się ze strachu. Nie mogłam nic zrobić... Nic!
- Argono, uspokój się... - cichy głos przebił się przez czarne płomienie
Poczułam jego obecność, jego zbawczą obecność! Poczułam jak płomienie się cofają, jak moje oszalałe serce zwalnia... On przy mnie czuwa... jestem bezpieczna... Uśmiechnęłam się lekko. Gniew zniknął razem z płomieniami. Upadłam na bok w ciemność... Błogą i spokojną ciemność...

(Ktoś?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz