niedziela, 29 czerwca 2014

OD Vigo CD Karou

- Podobało mi się, jednak zażyczyłaś sobie, żebym odszedł. - spuściłem głowę, dyskretnie obserwując dziewczynę.
Tak jak myślałem, w jej oczach zabłysły ogniki radości i zgasły równie szybko. Sama twarz pozostawała niezmienna i chłodna.
- Żegnaj moja księżniczko, na razie. - dodałem, nie mogąc powstrzymać złośliwego uśmiechu na ustach.
Odwróciłem się na pięcie i zniknąłem w leśnej gęstwinie. W głowie miałem już pewien pomysł... W moich żyłach płynęła krew Druidów, a co za tym idzie, odziedziczyłem po nich pewne... zdolności. Długo chodziłem po zaroślach i szukałem odpowiedniego materiału. Wreszcie stanąłem pod wiekowym drzewem i pieszczotliwie przejechałem opuszkami palców po jasnoszarej korze. 
- Witaj przyjascielu. - szepnąłem ledwie dosłyszalnie.
Klon srebrzysty ma twarde i mocne drewno, jednocześnie jest wyjątkowo elastyczny. Uśmiechnąłem się do swoich myśli. Wybrałem jedną z gałęzi grubości mojego ramienia. Delikatnie przyłożyłem dłoń do miejsca, w którym wyrastała z pnia. Przymknąłem oczy i zacząłem nucić dawno zapomnianą pieśń Druidów. Już po chwili na korze pojawiły się niewielkie pęknięcia, które rosły w szybkim tempie. Wkrótce gałąź oddzieliła się od drzewa i upadła cicho u moich stóp. Uważnie obejrzałem miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą rosła. Było gładkie, nie przypominało rany, jak po złamaniu czy cięciu. Ponownie przyłożyłem rękę do pnia i zanuciłem tym razem inną pieśń. "Rana" zarosła korą, a na miejscu dawnej gałęzi pojawiły się dwa niewielkie listki. Zadowolony z efektu, podniosłem potrzebny materiał i wziąłem się do kolejnej żmudnej pracy. Po kilku godzinach prawie skończyłem. Podniosłem głowę i zerknąłem na jasne niebo. Pora wracać, za niedługo nadejdzie wieczór. Wróciłem do Akademii i zaszyłem się w zaciszu pokoju. Po dokładnie 135 minutach dzieło było gotowe. Spojrzałem z dumą na figurkę konia stojącego dęba z rozłożonymi skrzywłami. Pomalowałem go śnieżnobiałą farbą. Zaznaczyłem elementy anatomiczne jak oczy, chrapy i kopyta. Zwierzę łudząco przypominało pegaza, towarzyszącego Karou. Figurka miała 35 centymetrów wielkości i udała się zaskakująco dobrze. Dotknąłem niewielkiego łba palcem wskazującym i zamknąłem oczy, wymawiając cicho zaklęcie. Efekt końcowy przerósł moje najśmielsze oczekiwania. Zwierze wyglądało, jakby miało za chwilę wzbić się do lotu. Patrząc w czarne, bystre oczka, odnosiło się wrażenie, że pegaz obserwuje wszystko uważnie. Im dłużej przyglądałem się białemu koniowi, tym bardziej zdawało mi się, że wydaje ciche rżenie. Wszystko to było oczywiście złudzeniem. Uśmiechnąłem się zadowolony. Teraz jeszcze prezent należy dostarczyć. Otworzyłem na oścież okno i przez chwilę wsłuchiwałem się w nocną ciszę. Niebo było czyste i usiane jasnymi gwiazdami. Cienki, srebrny sierp oświelał delikatnie ziemię w dole. Gwizdnąłem cicho jak nocny ptak łowny.  Po minucie odpowiedział mi podobny głos. Jedna z gwiazd zaczęła rosnąć i zbliżać się do Akademii. Wreszcie ukazał się w pełnej postaci - Ognisty Feniks.
- Witaj Bloody. Dawno cię nie było.
Ptak zgrabnie wylądował na dywanie. Ledwie mieścił się w małym pokoju. Na szczęście już jako młody osobnik, nauczył się, że zbyt wiele ruchu to bałagan i mój gniew. Stał spokojnie, pozwalając się drapać po szyi. Jego pióra wyglądały z bliska jak żywe złoto wymeszane z ognistą czerwienią i pomarańczem. Był wspaniałym towarzyszem i przyjacielem. Tylko czasem, kiedy wpadał w złość, jego ciało pokrywały płomienie. Za młodu wielokrotnie zdażało mu się tak podpalić mi ubranie... Na szczęście już tego nie robił. 
- Przed nami ważne zadanie. Musisz być grzeczny i godnie nas zaprezentować. - Feniks słuchał mnie uważnie, gdy tymczasem pakowałem prezent w błękitny jedwab.
Niebieski jak jej włosy... Pokręciłem głową, odganiając nieproszone myśli.
- Gotowy do drogi, Bloody? 
Pospiesznie dosiadłem zwierzę, trzymając się złotych piór na karku. Feniks wydał cichy pomruk zadowolenia i wystartował przez okno. Już po chwili bił potężnymi skrzydłami w powietrzu, by utrzymać odpowiednią wysokość. Trafiliśmy pod właściwy adres, tyle, że nie pod drzwi... Okno przesłaniała zasłona. Delikatnie zastukałem w szybę. Usłyszałem ciche przekleństwo. Zastanawiałem się tylko jak mnie przywita, bo na pewno nie okrzykami radości... - pomyślałem zgryźliwie.

<Karou? Wpuścisz mnie?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz